Dzwon życia | Warmia w baśniach, podaniach i legendach /3/

W Stoczku Klasztornym

Największy skarb

Żył kiedyś na Warmii rybak, na imię miał Marcin. Mieszkał wraz z żoną w małej, ubogiej chatce nad samym brzegiem jeziora. Piękne to było jezioro. W dni pogodne lśniło w słońcu jak srebrna łuska ryby, w dni pochmurne stawało się szare i tajemnicze. Pływały po nim stada dzikich kaczek i łabędzi. Marcin kochał swoje jezioro, lubił wypływać na nie łódką, lubił zarzucać w jego głębie sieci. Ale niewiele łowił ryb. Toteż często bieda i niedostatek gościły w chacie rybaka.
Płynęły lata, z nimi przybywało Marcinowi trosk i zmartwień. Najpierw zachorowała żona, potem spaliła się chata. Ale Marcin nigdzie nie chciał odejść od swego jeziora. Najgorzej jednak było wtedy, gry wracał z pustą torbą z połowu.
Pewnego dnia żona mu powiedziała: - Starzy ludzie mawiali, że płynąc na połów trzeba przywiązać do sieci kość ze skrzydła czarnej kury. Wtedy ryby same wpadają do sieci. Jedną już tylko mamy kurę, ale innej rady nie widzę. Westchnął Marcin, bo żal mu było czarnej kury; poszedł jednak do kurnika. Czarna kura siedziała na grzędzie spokojnie, nawet nie uciekała, gdy wyciągnął po nią rękę. - Daruj mi życie, gospodarzu, a zdradzę ci pewną tajemnicę -zawołała. A Marcin aż przystanął zdumiony. - Widzisz tam na drugim brzegu jeziora wysokie drzewo oplecione jemiołą? - mówiła dalej. - Pod tą jemiołą, w starej dziupli jest skarb. Płyń tam łodzią i czekaj zachodu słońca, a nie będziesz żałował. Nikomu jednak nie zdradź tajemnicy. Marcin przetarł oczy zdumiony. Śni mu się, czy wydaje? Jakże to? Kura mówi ludzkim głosem? A kura nic, tylko skrzydłem macha i na drzwi pokazuje. Wybiegł więc z kurnika nad jezioro i wsiadł do łodzi. Już pierwsze promienie zachodzącego słońca zaczęły chować się w fali, gdy Marcin dopłynął do brzegu, wyskoczył z łodzi i stanął pod starym drzewem. Jemioła oplatała je zieloną koroną i nagle Marcin zobaczył, że między zielenią coś błyszczy jak promień słońca. Wspiął się szybko po gałęziach drzewa i oniemiał. Dziupla była pełna złotych monet. Marcin wyciągnął rękę, gdy nagle usłyszał: - Możesz wziąć tylko jedną monetę, jedną sztukę złota. Gdy będziesz znów w potrzebie, powrócisz tu, ale tylko po jedną. Pamiętaj.  
Rybak obejrzał się. Przy brzegu jeziora wychylała się z wody piękna dziewczyna. Na głowie miała wianek z białych lilii. - Wodnica, co skarbu strzeże - przemknęło przez myśl Marcinowi. Przestraszył się bardzo. Ale piękna dziewczyna skinęła mu przyjaźnie dłonią i zniknęła pod wodą. W tej chwili słońce zaszło. Marcin zaledwie zdążył wziąć spiesznie jeden złoty pieniądz, gdy skarb zniknął, jakby go nigdy nie było. Wrócił do domu szczęśliwy i wesół. Wiedział, że teraz skończy się jego bieda.  Minęło parę lat. Zawsze, gdy zachodziła potrzeba, płynął Marcin o zachodzie słońca na przeciwległy brzeg jeziora. Brał z dziupli tylko jeden pieniądz. Żona powoli wyzdrowiała, kupili sobie nowy przyodziewek, buty, a żona nawet bursztynowe korale. Teraz już Marcin nie wypływał na połów, nie witał wschodu słońca na łodzi. Spał nieraz do południa. Bo po co miał się mozolić, jeśli i tak w razie potrzeby złoty pieniądz się znajdzie? Stawał się coraz bardziej leniwy. Coraz częściej nawiedzały go myśli: co by to było, gdyby tak cały skarb zagarnąć? Jeden pieniądz to tak niewiele. A za cały skarb mógłby żyć jak bogacz. Nie mógł spać w nocy. Wciąż dręczyła go myśl: posiąść cały skarb ukryty w dziupli.
Aż wreszcie jednego wieczora zdecydował się. Wsiadł do czółna i popłynął. Już słońce ostatnie promienie kładło na błękitną falę, gdy Marcin znalazł się przy skarbie. Zdawało mu się, że skarb tego dnia płonie i lśni jak nigdy. Nie wahał się ani chwili. Zaczął chciwie zagarniać złote pieniądze do torby. Nagle rozległ się trzask, drzewo zachwiało się i runęło prosto w fale jeziora.
Kiedy się Marcin ocknął, stwierdził, że leży na ziemi. Z trudem się podniósł, bolała go głowa. Na brzegu jeziora nie było już starego drzewa z jemiołą. Sięgnął do torby, wydobył z niej jednak zamiast pieniędzy trochę próchna. Długo siedział nad wodą. Jezioro było ciemne i tajemnicze. Na fali kołysały się lekko lilie... chyba te z wianka Panny Wodnej. Zrozumiał wówczas, że to ona ukarała go za chciwość.
Tak mówi stara legenda. Podobno i teraz jeszcze o zachodzie słońca fale Jeziora Kłębowskiego połyskują złotym blaskiem, jakby w nich krył się zatopiony skarb. Ale gdy bliżej podpłynąć, znika wszystko w głębinach. Tylko wody jeziora szumią cicho: - Największym skarbem jest uczciwa ludzka praca. Irena Kwinto