Koniec świata

Wiem, że to banał, błahostka. To skojarzenia słowno-fotograficzne związane z końcem świata. Na stole niedopita herbata, za oknem mroźny poranek, szybkie zbieranie się do wyjścia, zmiana marynarki. Dziś falstart. Muszę zaliczyć dwie wigilie. Śniło mi się, że wsiadam do samochodu i jadę przed siebie, w nieznane. W lusterku wschodzące słońce, przede mną pusta nić szosy, a w radiu Bohemian Rhapsody Queen. Czekam na ten dzień, kiedy sen stanie się namacalny.
Koniec świata nie miał być buntem natury. To nie miała być wielka nawałnica ani gigantyczne trzęsienie ziemi. Koniec świata to koniec reguł nim rządzących. Nie czujecie tego? Nie widzicie, że zło kiedyś tak wyraźne, tak łatwo teraz usprawiedliwić? Nie widzicie, że u podstaw każdego dobrego uczynku czają się złe pobudki? Nie widzicie braku granic? Zagubienia?
Karolina Andrzejak, Castus Ignis i nawiedzający sny
Majowie wierzyli, że przed naszym istniały trzy inne światy, a każdy z nich zakończył istnienie katastrofą. Data ostatniej zagłady, oznaczona w tzw. kalendarzu długiej rachuby Majów symbolami 12.19.19.17.19, przeliczona na kalendarz gregoriański wypadała 11 lub 13 sierpnia 3114 r. p.n.e. Wyznawcy Fenomenu 2012 uważają, że Majowie przewidzieli taki sam czas do zagłady następnego ze światów, czyli tego, w którym żyjemy obecnie. Według kalendarza gregoriańskiego to wydarzenie ma przypaść na 21 grudnia 2012 r. 
Żyjący dzisiaj potomkowie Majów nie przywiązują wagi do roku 2012, a kalendarz długiej rachuby dawno wyszedł z użycia.