Warmińskie Święta Bożego Narodzenia zwane były Godnimi Świętami. To zbiór zwyczajów dziś już zapomnianych i nieznanych. Dni świąteczne obfitowały w czary i przesądy, często niezwiązane zupełnie z wiarą katolicką. Okres oczekiwania na narodziny Pana, to na katolickiej Warmii okres spokoju, plecenia wieńców, zdobienia ich kolorowymi wstążkami, zapalania świec. Czary zaczynały się dopiero w Świętą Noc. Choinka na Warmii pojawiła się w 1910 roku. Wieszano na niej dekoracje wykonane przez dzieci, najczęściej z kolorowego papieru, słomy, orzechów, żołędzi. Wieszano też rajskie jabłuszka, cukierki i pierniki, które pieczono nie zawsze słodkie, bo oprócz miodu dodawano do nich pieprzu. W smaku przypominały dzisiejsze krakersy. Tradycja dzielenia się opłatkiem zaistniała na Warmii po 1945 roku. Na stołach nie było 12 wigilijnych potraw, natomiast nie mogło zabraknąć pieczonej gęsi lub czerniny, kiełbasy z drobiu, pierniczków, marcepanów. W pokoju stawiano snopek zboża, a po kolacji wigilijnej zostawiano jedzenie i rozpalony ogień dla zmarłych przodków, bo noc wigilijna była nocą duchów. Ławę posypywano piaskiem, dzięki czemu następnego dnia, po śladach pozostawionych na niej, można było rozpoznać, który z przodków odwiedził dom. Nie był znany wśród Warmiaków Mikołaj. Prezenty przynosił Szemel lub inaczej Szimel, biały koń, przypominający krakowskiego lajkonika. Mówi się, że był to Siwek z nieba. Osoba przebierająca się za Szemela ubierała się na biało i nosiła czapkę z kolorowej bibuły. Świętom Bożego Narodzenia towarzyszyły wróżby. Opróżniano np. piec z popiołu, który dodawano do jadła bydłu, by było zdrowe.
Maria Zientara-Malewska, poetka warmińska z Brąswałdu, pisała: "Zaledwie mrok przykrył wioskę i chaty, zaczęli chodzić „sługi” z „szlemem”. Tego cudownego „szemla” dzieci się bardzo bały, a równocześnie go wyglądały, bo jak nie przyjdzie „szemel” i „sługi”, to nie będzie Pan Bóg „kładł”. W sieni odzywa się dzwonek, a potem słychać pytanie, czy wolno wejść do izby. W razie przyzwolenia „szemel” wpadał do izby i zaczynał skakać potrząsając dzwonkami. Za nim szedł kominiarz z „drobią”, żyd i dziad, który zbierał do kabzy wszystko, co mu dawano: pieniądze, słoninę, kuch, chleb i kiełbasę. Najważniejszy jest jednak „szemel”! Nie szkodzi, że obwieszony jest przetakami, różnymi łachmanami, że łeb ma z drzewa, osadzony na kiju, i cały przykryty jest prześcieradłem, spod którego wyglądają ludzkie nogi. Jeden ze „sług” strzela z bata, „szemel” skacze przez ławy i stoliki, towarzyszą temu różne gwizdki i dzwonki – hałas nie do opisania. Małe dzieci płaczą i chowają się za spódnicę matki, starsze mówią głośno pacierz i stale się mylą, z czego „sługi” są niezadowolone, więc grożą „klopejczem” lub „prowozem”. Otrzymawszy datki odchodzą z hałasem do następnej chaty."
Wróżono także ze snopka zboża lub z lnu. Pierwszego dnia świąt rozpoczynały się tzw. „dwunastki”. Pogoda kolejnych dwunastu dni wyznaczała aurę poszczególnych miesięcy nadchodzącego roku. W „dwunastki” w gospodarstwie wykonywano jedynie niezbędne prace. Nie zabijano zwierząt, gdyż przynosiło to nieszczęście. Nie można było szyć, bo mogło to doprowadzić do reumatyzmu lub choroby oczu. Nie należało także zawierać związku małżeńskiego, gdyż według przesądu nowa rodzina będzie musiała przeprowadzać się aż dwanaście razy nim osiądzie na stałe w jakimś gospodarstwie. W tym czasie także nie kupowało się gospodarstw. 27 grudnia na świętego Jana w kościołach na Warmii, prócz wody, święcono także piwo i wino. Winem częstowano wiernych podczas mszy świętej mówiąc: Pijcie z miłości do świętego Jana. Poświęcone wino dodawano do wypieków nowolatków. Podawano je w Nowy Rok wraz z karmą zwierzętom, aby dobrze się chowały. Poświęconym w kościele trunkiem częstowano pielgrzymów udających się z łosierami do warmińskich sanktuariów oraz żołnierzy przed bitwą. Pito go też na powitanie Nowego Roku.
Wom gwołt zdrozio i szczajścio zinszuja!